środa, 2 listopada 2011

postheadericon 30. BMW Frankfurt Marathon - 30.10.2011


No Risk - No Fun ...

...i wszystko jasne ;)

Kolejny maraton za mną a co najważniejsze zakończony nowym rekordem życiowym, który od niedzieli wynosi 2 godziny 32 minuty i 24 sekundy, więc w końcu po 4 latach i kilku mniej lub bardziej udanych startach nabiegałem nową życiówkę. Apetyt pewnie był większy, ale cóż... nie zawsze wychodzi to, co zaplanujemy a szczególnie w przypadku biegu na dystansie 42km i 195m, gdzie w grę wchodzi wiele czynników, na które nie mamy żadnego wpływu. Mówię o pogodzie, ciśnieniu, wysokości npm. samopoczuciu, odżywianiu się, podróży, zmęczeniu oraz co najważniejsze treningu itp. itd... nie, żebym się usprawiedliwiał, ale maraton to maraton :)

Podróż.

Tym razem nie popełniłem tego błędu, jaki zrobiliśmy podczas wyjazdu do Eindhoven i do Niemiec wyruszyłem w piątek z rana pociągiem :) Już dawno nie poruszałem się tym środkiem transportu i muszę powiedzieć, że było całkiem sympatycznie. Z Wejherowa wyjechałem przed 7 rano i skierowałem się na Stargard Szczeciński, skąd po przesiadce wsiadłem w pociąg do Poznania. Oczywiście nie byłbym sobą, jakbym nie porobił dziwnych "artystycznych" zdjęć ;) więc...

 
 
 
 
 
 
ładne, nie prawda?

Wracając jednak do podróży... w Poznaniu przesiadłem się do znajomego - Piotra, który również startował w maratonie z planem rozmienienia 3:20, i wspólnie udaliśmy się do Hannoveru, gdzie nocowaliśmy u Darka i jego rodziny. Darek miał debiutować we Frankfurcie i był z tego powodu bardzo zestresowany, szczególnie, że miał problem z 2 głowym a taka dolegliwość w przypadku maratonu może się źle skończyć...
W sobotę rano przed ósmą poszliśmy z Piotrem na krótki rozruch, spokojne 5km lekko przyspieszane z kilkoma rytmami, śniadanko i ruszyliśmy do Frankfurtu...

Frankfurt...

Na miejscu zameldowaliśmy się jakoś przed 14 i po zaparkowaniu samochodu ruszyliśmy do biura po odbiór numerów startowych oraz na expo na krótki rekonesans :)

 
numer startowy: 12623, blok startowy ASICS
mogliby wystawić porządniejsze auto i nazwać ten bieg SUBARU Frankfurt Marathon... a nie jakiś tam BMW ;) Odebraliśmy pakiety i ruszyliśmy na pasta party, gdzie byłem umówiony z Januszem "Buddy'm" u którego w hotelu nocowałem - dzięki Buddy!

 
 
PP była zlokalizowana w hali, gdzie następnego dnia po czerwonym dywanie finiszowaliśmy wśród błysku świateł i huku rytmicznej muzyki, co dodatkowo podkręcało atmosferę nadchodzącego a raczej nadbiegającego maratonu. Po makaroniku i browarku udaliśmy się do hotelu i na małe zakupy do spożywczego, gdzie akurat obsługiwała nas polska kasjerka :)

Maraton

Wstałem o 7 rano z mega bólem głowy, co mnie lekko irytowało, ale nie było czasu na marudzenie, trzeba było skonsumować śniadanko, napić się vitargo, kawusi i ruszyć do centrum, na start. Podjechaliśmy tramwajem, do centrum, gdzie umówiliśmy się z Krzyśkiem Sarapukiem, po czym ruszyliśmy na rozgrzewkę. 2,5km truchtu, gimnastyka, rozciąganie, kilka przyspieszeń i na 10 minut przed startem trzeb abyło zlokalizować odpowiednią strefę startową, czyli ASICS block. Przypadkowo wszedłem oczywiście nie do tej strefy co trzeba i znalazłem się w ścisłej... elicie :) zamieniłem kilak zdań z Mariuszem Giżyńskim, życzyliśmy sobie powodzenia i cóż... po chwili niecierpliwości i odliczania... ruszyliśmy...
Plan był prosty... złapać grupę biegnącą po 3'33 i trzymać się ile wlezie... upatrywałem więc kobiet, gdyż w tym czasie kilka krajów przeprowadzało nieoficjalnie eliminacje do IO w Londynie. Po niespełna km upatrzyłem sobie zawodniczkę z Austrii, która biegła w bardzo specyficzny sposób a przed sobą miała dwójkę pacemakerów i trenera na rowerze obok. 2km w 7:07 czyli idealnie. Chłopaki dobrze prowadzili, podając międzyczasy na każdym km, więc trzymałem się  spokojnie bez szaleństwa realizowałem założenie. Na 5km zameldowaliśmy się z czasem 17:51, czyli zgodnie z założeniami przedstartowymi, gdzie pierwsza piątka miała być między 17:50 a 18:00. Po 5km jednak pojawiła się niepokojąca myśl... o zejściu z trasy. Tak, dokładnie. Mocno rozbolał mnie prawy achilles, który jeszcze dziś boli i lewa dwójka. Achilles tak mnie nie niepokoił, ale ból w dwugłowym był dziwny i nieprzyjemny, obawiałem się skurczy w dalszym etapie biegu a nawet najgorszego, czyli poważnej kontuzji. Musiałem zająć głowę czymś innym i skoncentrować się na biegu, nie myśląc o bólu... 10km minęliśmy po 35 minutach i 46 sekundach, czyli dalej planowo :) Około 11-12km doszła do nas Aga Gortel obok której jechał na rowerze trener Zbyszek Nadolski, więc nasza grupka rozrosła się.Tempo trzeciej piątki było najszybsze i wyszło 17:44 ale komfortu wielkiego nie było. Kolejne kilometry przebiegały różnie, ale nie wychylałem się i trzymałem się za plecami pacemakerów i Austriacki. Kolejna piątka... 18:00 ale na połówce było już ok bo 1:15:19, czyli teoretycznie idealnie... teraz należało tylko podkręcić tempo i pobiec drugą połówkę szybciej... teoretycznie tak ;) ...ale w praktyce było ciężej. Czułem już zmęczenie, ale trzymałem grupę. Agnieszka słabła więc tradycyjnie trochę na nią pokrzyczałem, lecz niestety nie pomogło i Aga zwolniła a ja dalej... sztywny hol i jazda.... Kolejna piątka zdecydowanie za wolna - 18:05. Przez cały czas oczywiście kombinowałem nad taktyką, tradycyjnie w głowie miałem wkręcony film, że maraton ma 40km (taki mały psychologiczny trik) zacząłem lekko szarpać i tasować grupę, na 25km trener Nadolski krzyknął, że Aga została i żebym cisnął dalej. Chciałem uciec Austriaczce, ale była twarda i nie dała się. 18:13 to czas następnej piątki, znów chciałem podkręcić tempo, ale nie było mocy. Prąd się skończył :( Ostatnie km wiodły w mieście, sprawiało to, że był solidny doping i pomimo bólu i zmęczenia nie było opcji, trzeba było zacisnąć zęby, spiąć pośladki i jakoś przewalczyć ostatnie kilometry. Odcinek 35 - 40km był niestety najwolniejszy bo 18:49, ale po nim zostały tylko 2km i 195km... tylko...
Ostatnie 2km i 195m przebiegłem w 8 minut i 4 sekundy finiszując ostatnie metry ile fabryka dała ;) Chwilę za mną wbiegła Austriaczka, która tak się zajechała, że tuz po przekroczeniu linii mety zaczęła hmmm.... może inaczej, zwróciła całą zawartość żołądka na czerwony dywan. To się nazywa doprowadzić organizm na sam skraj wysiłku i pójść totalnie w maxa - RESPECT! Nie każdy tak potrafi. Ludzie machają, kiwają się, tańcują, skaczą, a tu trzeba zapitalać aż zabraknie powietrza i przestanie się widzieć ;) wtedy można powiedzieć "poszedłem w maxa, do zarzygania" heh ;) W każdym razie powtórzę, że czas osiągnięty na mecie to 2:32:24, zająłem 89 miejsce w generalce i 26 w kategorii wiekowej. Czas pierwszej połówki to - 1:15:19 a drugiej - 1:17:05, czyli prawie o 2 minuty wolniej. Nie ma jednak co narzekać, tylko cieszyć się z nowej życiówki :) . 2 minutki za mną wbiegła Agnieszka a 6 minut później Krzysiek. Adze nie udało się uzyskać kwalifikacji olimpijskiej do Londynu, ale po dobrze przepracowanej zimie, powinna się uporać z granicą 2:30 na wiosennym maratonie.
To był dobry bieg, który podbudował mnie psychicznie i pokazał, że nie taki diabeł straszny, jak go malują i spokojnie można rozmienić 2:30. Dlaczego nie tym razem? 42km przebiegnięte 3 tygodnie wcześniej jednak zostawiło swoje gdzieś w organizmie. Szczyt formy przygotowany był na 9.10 i niestety w przypadku maratonu nie da się pobiec dwóch startów w tak krótkim czasie, nawet jak ten pierwszy wyszedł na "pół gwizdka"... :)
Do domu wróciłem w poniedziałek o 4:30 rano a o 6:45 zadzwonił budzik i trzeba było iść do pracy :) ...długo nie pospałem....

Z tego miejsca chciałbym gorąco podziękować Januszowi Wojnarowiczowi - "Buddy'emu" za pomoc przy całym projekcie Frankfurt Marathon 2011 :) oraz wszystkim tym, którzy pomogli mi w tym wyjeździe oraz w przygotowaniach do startu w Eindhoven i Frankfurcie. Wielkie gratulacje należą się naszym maratończykom, którzy pokazali kawał dobrej roboty i udowodnili jak się biega. Gratulacje dla Henia Szosta, Mariusza Giżyńskiego, Radka Dudycza, Agnieszki Gortel i wszystkich, którzy ukończyli maraton we Frankfurcie.

...WALKA TRWA!

Mój profil na FACEBOOKU

Twój osobisty trener...

Szukasz pomocy w sprawach treningu biegowego?
Nie wiesz, jak zacząć, jak poprawić swoje rekordy życiowe, każdy trening staje się monotonny, nudny a czasy w kolejnych zawodach nie poprawiają się?

Może jesteś początkującym biegaczem i nie wiesz od czego zacząć?

Dobrze trafiłeś!
Napisz do mnie

TEST BIEGOWY

Jeżeli nie wiesz jak trenować, natłok informacji o strefach HR, HRmax, HRR, VO2max itp powoduje u Ciebie ból i zawroty głowy a sport tester wciąż piszczy i świeci podając co chwilę sprzeczne informacje, pomyśl nad wykonaniem profesjonalnego TESTU BIEGOWEGO mającego na celu dokładne wyznaczenie "zakresów treningowych" w oparciu o pomiar zakwaszenia i tętna.

Jestem do dyspozycji i czekam na kontakt!
z nimi współpracuję...