piątek, 4 lutego 2011

postheadericon Rozdział 1.


ROZDZIAŁ 1.
20. Maraton Wrocław
21.04.2002


Wszystko zaczęło się bardzo niewinnie, mianowicie otrzymałem jak co rok Pocztą Polską „Kalendarz Imprez Biegowych” na rok 2002.
W poszukiwaniu biegów, w których chciałbym brać udział w tym roku natknąłem się na informacje o 20.Maratonie Wrocław. Jako, że od dziecinnych lat chciałem wziąć udział w biegu maratońskim, moje marzenia mogło się w końcu zrealizować. Po nieprzespaniu polowy nocy, doszedłem do wniosku, że trzeba spróbować, cóż raz się żyje. Następnego dnia, po przyjściu na uczelnię wraz z moim kumplem Rafałem zdecydowaliśmy się podjąć wyzwanie. Jedyne, co nas niepokoiło, to fakt, że żaden z nas nigdy nie brał udziału w tak długim biegu i nie bardzo mieliśmy koncepcję, jak się do tego zabrać. Nie chcieliśmy początkowo mówić o tym naszemu trenerowi, znanemu maratończykowi, mistrzowi Polski z 1984 r. właśnie
w biegu maratońskim z Dębna (2;12’49), ale szczęśliwym trafem on sam wyszedł do mnie z tą propozycją. Stało się to tak: kolega robił jakieś tam badania, trener też coś tam razem z nim badał a ja z Rafałem robiliśmy jako „króliki doświadczalne” – normalka na naszych studiach, więc wracając do naszego podstępnego planu... Kiedyś tam wspomniałem trenerowi, że chciałbym wystartować w maratonie i coś tam coś tam bla bla bla bla, nie istotne, trener powiedział, że jeszcze nie, że za rok dopiero bo jeszcze nie jestem przygotowany. Wspomniałem mu to jeszcze miesiąc później, a on stwierdził, że ... pomyślimy. No to jak szliśmy na kolejne badania do katedry biochemii z butelką pełną świeżutkiego, jeszcze ciepłego moczu,
w oczekiwaniu  na kolejne wkłucie w żyłę w celu poboru naszej drogocennej krwi, trener zapytał się mnie, czy planuję wystartować na wiosnę w ... maratonie ( był środek marca). Szczerze mówiąc zamurowało mnie. Oczywiście się niezmiernie
z tego faktu ucieszyłem i zacząłem myśleć poważnie o zbliżającym się starcie. Maraton zbliżał się szybkimi krokami, jego start miał nastąpić 21. kwietnia, więc czasu na przygotowanie nie było za dużo. Z tygodnia na tydzień, z dnia na dzień zaczęliśmy ganiać coraz więcej kilometrów i myśleć coraz poważniej o biegu. Wraz
z Rafałem założyliśmy początkowo czas 3:00 (4’15/km). Na kilka dni przed maratonem, plan minimum został przesunięty do 2:48’47 (4:00/km)...
Piątek, 19.04, ostatnie wybieganie z rytmami, ostatnie wskazówki trenera, nie wiem, czy chciał nas podbudować, czy zażartował, ale na pytanie: „po ile mamy zacząć?” odpowiedział: „spokojnie chłopaki, tak po 3’50?km...”  pozostawię to bez komentarza... Po zajęciach, kupiłem bilety na ekspres do Wrocka i udałem się do domu w celu spakowania plecaka i niezwariowania ze strachu przed biegiem. Zapomniałem dodać, że od niedzieli byłem na diecie niskowęglowodanowej, aż do wtorku, ale sam nie wiem po co i w jakim celu, nie istotne, ale warte zaznaczenia.
Sobota, bardzo, bardzo rano, tak koło 4 z minutami, pobudka, śniadanko i heja na pociąg - 4:52. Rafał wsiadł w Oliwie, i we dwójkę jechaliśmy na drugi koniec Polski w celu przebiegnięcia 42km i 195m, dobre, jakbyśmy nie mogli tego pobiec u nas
w lesie. W drodze do miejsca przeznaczenia, kursowaliśmy do kibelka przynajmniej
z 5 razy oczywiście z nerwów, a jakby inaczej. Do Wrocławia dojechaliśmy  koło 11
i udaliśmy się w poszukiwaniu biura zawodów. Po kilkunastu minutach błądzenia po mieście udało się, doszliśmy, oczywiście do biura biegu. Zapisaliśmy się, odebraliśmy numerki itp. Itd. Po dojechaniu do noclegowni (czyt. hotelu) rozpakowaliśmy się i obraliśmy kierunek: Stary Rynek. Na Rynku jak na rynku, trzeba było coś wszamać, trochę połazić i pozwiedzać, gdyby trener się dowiedział... a co tam, więc wybraliśmy się do Mc Donalds’a, powłóczyliśmy się kilka godzin wokół rynku, oczywiście się zgubiliśmy, zamiast leżeć w hotelu i pić soczki i wodę. Pamiętam, jak dziś, że położyliśmy się spać o 20:00, na dworze jasno, słychać było rozmowy ludzi, odgłosy samochodów itp. Obudziłem się przed 5 dnia następnego,
w sumie to obudził mnie Rafał, który wychodził do kibelka na poranną kupkę, po chwili znów zasnąłem, obudziłem się koło 6, Rafała nie było... pomyślałem sobie, że chłopak może padł w kibelku, ale okazało się, że nie mógł spać i uczył się w WC fizjologii. Gdy wrócił, zjedliśmy śniadanko, ubraliśmy się w stroje startowe
i wyruszyliśmy „ku przygodzie”. Jechaliśmy tramwajem przed 8:00, dookoła widać było ludzi w dresach, butach do biegania, lycrach od których unosiła się delikatna woń Ben Gaya, co tu dużo gadać sami biegacze!
Rynek, godzina 8:30, wszędzie biegacze, ludzie grzeją się, truchtaja, podskakują, rozciągają się, czuć specyficzny klimat, wielkie święto biegania, coś wspaniałego! Przed godziną „0” czyli 9:00 zajęliśmy miejsca na linii startu, ponad 1000 osób, ponad 1000 biegaczy z całego świata, ponad 1000 fanatyków biegania, ludzi zakochanych w tym sporcie. 10 sekund przed startem, zaczyna się wielkie odliczanie, wiara krzyczy: 10, 9, 8, 7, ... , 3,2,1...pada strzał startera, wiara rusza.            Zaczynamy spokojnie, pierwszy km 4’07, potem staramy się utrzymać założone wcześniej tempo, jest dobrze. Biegniemy we trójkę, Rafał, jego znajomy i ja. Byłem pod wrażeniem, ruch wstrzymany, główne skrzyżowania miasta zamknięte przez policję, kibice, słychać oklaski, ludzie dopingują, coś wspaniałego, aż chce się biegać! Na 10kilometrze mówię do Rafała: „zobacz jeszcze tylko 4 razy tyle i już będzie koniec, luzik, damy radę” . Pierwsze 10km – 40’23, więc zgodnie z wcześniejszymi założeniami. Chwila, moment i jesteśmy na półmetku: 1:23’59,tym razem mówię do Rafała: „jeszcze tylko raz tyle i meta!” spoko, biegniemy we dwójkę, samopoczucie super, choć czuję trochę zmęczenia w nogach. Z każdym kilometrem zmęczenie daje się coraz bardziej we znaki, ale biegnę dalej równo i nie zwalniam, wręcz staram się przyspieszyć. Na ok. 25km dochodzimy grupkę biegaczy ale udaje się nam uciec, na 30km Rafał ucieka mi a ja się niestety boję go gonić, cóż takie życie, pierwszy maraton, więc nie wiem na co mnie stać. Po kilku kilometrach doszedłem do wniosku, że trzeba się sprężyć i wziąć się do roboty. Koło 32 km przeganiam znajomego orientalistę ze Szczecina, który tydzień wcześniej biegał maraton w Dębnie, z kilometra na kilometr przechodzę kolejne osoby, nogi bolą coraz bardziej ale jest fajowo. Po 35 km zaczyna się kryzysik, kończą się cukry, zaczynam czuć coraz większy ból w mięśniach, szczególnie dwugłowych
i czwórgłowych, pojawiają się zaczątki skurczów. Zaczyna się prawdziwy maraton. Żeby uprzyjemnić sobie bieg, wmówiłem sobie, że maraton liczy jedyne 40km i już zaraz będzie meta, powiem szczerze, że pomogło, poczułem się lepiej. Od 38km coraz częściej patrzyłem na zegarek i z niecierpliwością odliczałem niestety wolno mijające kilometry, 39, 40, 41... Przed 42km usłyszałem za sobą sygnał karetki, trochę mnie to zaniepokoiło, okazało się, że na ok. 200m przed metą jeden
z zawodników zerwał więzadła krzyżowe i musiała go zabrać karetka pogotowia, współczuję temu biegaczowi z całego serca. Chwilę po tym wbiegłem na ostatnią prostą, zobaczyłem zegar, usłyszałem doping kibiców i przyspieszyłem ostatnie metry. Gdy mijałem linię mety, zegar wskazał 2:48’08, więc średnia na kilometr wyniosła 3’59!!! Śmieszny był fakt, gdy tuż po przekroczeniu mety zauważyłem idącą w moją stronę kobietę z czerwoną różą w dłoni, już myślałem, że dostanę kwiatka
i buziaka od pani ale niestety kwiatek powędrował do zawodniczki, która przybiegła sekundę za mną, a szkoda, bo pani z kwiatkiem była bardzo sympatyczna. Tak, udało się zaliczyć cały dystans bez żadnego przystanku, w dobrym humorze
i nastroju. Po biegu udałem się na masaż, specjalnie obrałem stanowisko, przy którym znajdowała się urocza studentka AWF Wrocław, która zajęła się moimi zmęczonymi kończynami (szkoda, że tylko kończynami). Po masażu oczywiście czas na browar, myśl, że jak przybiegnę, będzie czekać na mnie zimniutkie piwko, dodawała mi skrzydeł i z niecierpliwością ustawiłem się w kolejkę po ten szlachetny, złocisty trunek. Mieliśmy z Rafałem nadzieję, że po biegu udamy się do hotelu, zrelaksujemy i wrócimy spokojnie do Gdyni, jednak nasz trener wpadł na genialny pomysł by pojechać z nami na pobranie krwi. Doczłapaliśmy się do tramwaju, bardzo zabawnie to musiało wyglądać, bo poruszaliśmy się jak kaczki a Rafał na dodatek miał na głowie zawinięty ręcznik w turban i wyglądał jak kuśtykający Arab. Gdy pani na pogotowiu już nas pokłuła znowu wbiliśmy się w tramwaj, który zawiózł nas do hotelu, całe szczęście. W hotelu szybki prysznic i heja na pociąg, ledwo co na niego zdążyliśmy, bo były jakieś objazdy w mieście, ale się udało. Niestety w przedziale był ścisk, 8 osób, więc nie było jak nóg wyciągnąć ale po kilku godzinach jazdy
w całkiem sympatycznym towarzystwie dotarliśmy do domu.
Następnego dnia miałem na rano gimnastykę, muszę podkreślić, że gimnastyk jest zemnie taki, jak z koziej dupy trąbka. Oczywiście zabrakło mnie na moim ulubionym przedmiocie, nad czym nie ubolewałem i myślę, że nie ubolewał również nad tym mój prowadzący. Rafał oczywiście przyszedł, ale nie ćwiczył, gdy mgr Drobnik zapytał się go o powód, Rafał powiedział mu, że startowaliśmy w maratonie, co wywarło na panu magistrze ogromne wrażenie. Na następnej gimnastyce, na której ćwiczyłem, pan Drobnik, podszedł do mnie, podał mi dłoń, powiedział, że przebiegnięcie maratonu to jest wyczyn i postawił mi czwórkę na semestr!!! Bardzo mnie to ucieszyło, ponieważ nie wiedziałem nawet, czy będę miał wpis  a tu nagle pojawiła się czwóreczka, normalnie super.
W taki oto sposób zaliczyłem pierwszy w życiu maraton z całkiem dobrym czasem, 2:48’08, oraz na koniec semestru z gimnastyki dostałem bez problemu zaliczenie.





Mój profil na FACEBOOKU

Twój osobisty trener...

Szukasz pomocy w sprawach treningu biegowego?
Nie wiesz, jak zacząć, jak poprawić swoje rekordy życiowe, każdy trening staje się monotonny, nudny a czasy w kolejnych zawodach nie poprawiają się?

Może jesteś początkującym biegaczem i nie wiesz od czego zacząć?

Dobrze trafiłeś!
Napisz do mnie

TEST BIEGOWY

Jeżeli nie wiesz jak trenować, natłok informacji o strefach HR, HRmax, HRR, VO2max itp powoduje u Ciebie ból i zawroty głowy a sport tester wciąż piszczy i świeci podając co chwilę sprzeczne informacje, pomyśl nad wykonaniem profesjonalnego TESTU BIEGOWEGO mającego na celu dokładne wyznaczenie "zakresów treningowych" w oparciu o pomiar zakwaszenia i tętna.

Jestem do dyspozycji i czekam na kontakt!
z nimi współpracuję...