środa, 9 listopada 2011
Konferencja szkoleniowa organizatorów imprez biegowych PSB Biegi


Tradycyjnie, jak co roku uczestniczyłem w konferencji szkoleniowej organizatorów imprez biegowych, której organizatorem jest Polskie Stowarzyszenie Biegów, którego jestem członkiem. W tym roku konferencja miała miejsce na samym końcu świata, no może prawie ;) bo w Rytrze, czyli kawałek za Nowym Sączem. Tam mnie jeszcze nie było, więc szczególnie chciałem tam pojechać i udało się. Do Rytra jechaliśmy wraz z Groszkiem, kumplem z roboty, jako służbowa delegacja z firmy, więc wyjazd zapowiadał się bardzo sympatycznie.
Wyjechaliśmy w czwartek w nocy i do pokonania mieliśmy około 750km... jechało się nie za ciekawie, gdyż polskie drogi nie są rewelacyjnie rewelacyjne a na dodatek do tego wszystkiego cały czas była mgła, która skutecznie utrudniała jazdę. Hołek prowadził nas przez jakieś pipidówy, które w nocy przypominały koniec świata, ale nie wiem czemu lubię jazdę po takich drogach. Kilka razy obiły mi się o uszy miejscowości, które znałem z czasów BnO, co przypominało mi, że kiedyś dawno, dawno temu ścigałem się w tych okolicach.
Na miejsce przyjechaliśmy bardzo wcześnie, kiedy było ciemno i po krótkiej drzemce w samochodzie, przebraliśmy się i ruszyliśmy w góry... Plan był prosty, idziemy czerwonym szlakiem w stronę schroniska "Cyrla", gdzie jemy śniadanie a następnie spadamy w dół, do samochodu i idziemy zabukować się w hotelu.
Oczywiście plan planem a rzeczywistość okazała się zupełnie inna, szlak zgubiliśmy i szliśmy jakąś wyschniętą rzeczką, która skończyła się i musieliśmy ciąć przez haszcze, co przypomniało mi dawne orientalistyczne czasy... było super. Pogoda była piękna, słoneczko, wiaterek, trochę chłodno, ale aura idealnie nastrajała i powodowała, że pomimo wczesnych godzin porannych, szło się fantastycznie.
kijki do Nordic Walkingu przydały się podczas spaceru
schronisko
Na miejscu udaliśmy się na śniadanko, tradycyjnie jajecznica, herbatka z cytryną i chlebek, jednym słowem pychotka!
śniadanko :)
Po śniadanku ruszyliśmy dalej, czerwonym szlakiem, a następnie niebieskim i żółtym. Było rewelacyjnie, można było odstresować się i odpocząć od codzienności.
szlak partyzancki
uwaga, nie wiadomo co ;)
Makowica - 948mnpm
nie wiem co to jest, ale fajnie ktoś ułożył te kamlotki na sobie
zamczysko
Po naszym krótkim spacerku udaliśmy się do auta i skierowaliśmy się do hotelu - Perła Południa, gdzie nocowaliśmy i gdzie odbywała się konferencja.
Zalogowaliśmy się w hotelu i zajęliśmy się służbowymi sprawami, których tematem były biegowe rozważania na tematy organizacji biegów ulicznych. Poruszane tematy dotyczyły projektu kalendarza imprez, kwestii ubezpieczeń, poszukiwania patronów medialnych na imprezy a także o problemach, które najczęściej występują na naszych imprezach. Prezes Henryk Paskal zaprezentował również prezentację dotyczącą analizę biegów ulicznych w 2011 roku, która pokazywała procentowo i liczbowo ile osób biega, jakie są proporcje kobiet i mężczyzn w biegach ulicznych oraz w jaki sposób biegacze najczęściej rejestrują się na organizowanych przez nas eventach.
rogasiowy szlak
paśnik, w którym kiedyś buszował Rogaś z doliny Roztoki ;) ;) ;)
W kolejnym dniu poruszane były inne problemy i sprawy a pozostałe firmy, wiodące prym w świecie biegów ulicznych prezentowały swoje oferty. Prezentacje swoje prowadził min. Sebastian Kosobudzki z Wikos Sport, który zaprezentował bardzo ciekawe i korzystne oferty dotyczące trofeów sportowych i okazjonalnych koszulek, zazwyczaj dodawanych do pakietów startowych. Swoje 5 minut mieli również goście z Czech, organizatorzy Maratonu w Pradze, gość specjalny z Australii organizujący bieg na Górę Kościuszki i kilka innych firm. W wolnym czasie, kiedy zorganizowane były zawody w biegu na 3 i 10km, wyskoczyliśmy z Groszkiem na may rekonesans w góry :) W zawodach nie startowałem, gdyż stan mojego achillesa i dwugłowego uda nie pozwalał na szybkie i mocne bieganie.
Puściliśmy się żółtym szlakiem, następnie czerwony, oraz po części rogasiowym na deser atakując Radziejową, czyli górę wznoszącą się 1266mnpm.
z tej wieży rozpościera się piękny widok na okoliczne góry i lasy
...ale trzeba było pierwej na nią wleźć ;)
Suchy na wieży ;)
Pogodę a przede wszystkim porę roku można było nazwać... LIPCOPAD :)
Rogasiowy Szlak
Groszek
Po naszej krótkiej przechadzce wróciliśmy na obiad i na dalszą część konferencji. Tu nastąpiła miła niespodziewanka i Prezes przedstawił gościa specjalnego, którym był Heniu Szost, najlepszy polski maratończyk, który w tym roku nabiegał 2:09:39, czyli drugi wynik w historii polskiego maratonu.
Po zakończeniu popołudniowej części konferencji miała miejsce uroczysta kolacja w prawdziwej góralskiej knajpie, z góralską orkiestrą i przepysznym jedzeniem.
W niedzielę podsumowaliśmy przebieg konferencji i po obiedzie udaliśmy się w drogę do ... chciałoby się napisać do domu, ale po drodze trzeba było jeszcze załatwić kilka spraw i interesów, więc udaliśmy się do Torunia, gdzie przenocował nas Michał Walczewski, admin największego i najlepszego polskiego portalu biegowego MwratonyPolskie.pl, prywatnie mój dobry kumpel a służbowo partner w interesach. Rano, po śniadaniu spotkaliśmy się jeszcze z chłopakami z STS Timing, czyli popularnie mówiąc z ChampionChipami, gdzie ustaliliśmy najważniejsze sprawy na przyszły rok. Powiem, że bardzo owocnie ;)
Podsumowując... był to bardzo owocny wyjazd, zarówno pod względem służbowym, jak i turystycznym. Buisnesowe interesy załatwione jak trzeba, dawne kontakty odnowione, firma dobrze zaprezentowana, więc tylko się cieszyć :)
Podsumowując... był to bardzo owocny wyjazd, zarówno pod względem służbowym, jak i turystycznym. Buisnesowe interesy załatwione jak trzeba, dawne kontakty odnowione, firma dobrze zaprezentowana, więc tylko się cieszyć :)
wtorek, 8 listopada 2011
Frankfurt Marathon 2011 w obiektywie...


...to czas by iść, by stanąć, do walki wręcz!

na drugim planie Andrea z pacemekerem...

Andrea biega w bardzo charakterystyczny sposób i to nie zmienia faktu, że w takim stylu potrafi śmigać 2:32... szacunek!
42km...
...jeszcze tylko 195m

...ostatnie metry i udało się w końcu pobić rekord Trenerki Reni Walendziak ;)

Krzysiek zapomniał zakleić sutki plasterkami... to bolało, auć ;)
środa, 2 listopada 2011
30. BMW Frankfurt Marathon - 30.10.2011


No Risk - No Fun ...
...i wszystko jasne ;)
Kolejny maraton za mną a co najważniejsze zakończony nowym rekordem życiowym, który od niedzieli wynosi 2 godziny 32 minuty i 24 sekundy, więc w końcu po 4 latach i kilku mniej lub bardziej udanych startach nabiegałem nową życiówkę. Apetyt pewnie był większy, ale cóż... nie zawsze wychodzi to, co zaplanujemy a szczególnie w przypadku biegu na dystansie 42km i 195m, gdzie w grę wchodzi wiele czynników, na które nie mamy żadnego wpływu. Mówię o pogodzie, ciśnieniu, wysokości npm. samopoczuciu, odżywianiu się, podróży, zmęczeniu oraz co najważniejsze treningu itp. itd... nie, żebym się usprawiedliwiał, ale maraton to maraton :)
Podróż.
Podróż.
Tym razem nie popełniłem tego błędu, jaki zrobiliśmy podczas wyjazdu do Eindhoven i do Niemiec wyruszyłem w piątek z rana pociągiem :) Już dawno nie poruszałem się tym środkiem transportu i muszę powiedzieć, że było całkiem sympatycznie. Z Wejherowa wyjechałem przed 7 rano i skierowałem się na Stargard Szczeciński, skąd po przesiadce wsiadłem w pociąg do Poznania. Oczywiście nie byłbym sobą, jakbym nie porobił dziwnych "artystycznych" zdjęć ;) więc...
ładne, nie prawda?
Wracając jednak do podróży... w Poznaniu przesiadłem się do znajomego - Piotra, który również startował w maratonie z planem rozmienienia 3:20, i wspólnie udaliśmy się do Hannoveru, gdzie nocowaliśmy u Darka i jego rodziny. Darek miał debiutować we Frankfurcie i był z tego powodu bardzo zestresowany, szczególnie, że miał problem z 2 głowym a taka dolegliwość w przypadku maratonu może się źle skończyć...
W sobotę rano przed ósmą poszliśmy z Piotrem na krótki rozruch, spokojne 5km lekko przyspieszane z kilkoma rytmami, śniadanko i ruszyliśmy do Frankfurtu...Wracając jednak do podróży... w Poznaniu przesiadłem się do znajomego - Piotra, który również startował w maratonie z planem rozmienienia 3:20, i wspólnie udaliśmy się do Hannoveru, gdzie nocowaliśmy u Darka i jego rodziny. Darek miał debiutować we Frankfurcie i był z tego powodu bardzo zestresowany, szczególnie, że miał problem z 2 głowym a taka dolegliwość w przypadku maratonu może się źle skończyć...
Frankfurt...
Na miejscu zameldowaliśmy się jakoś przed 14 i po zaparkowaniu samochodu ruszyliśmy do biura po odbiór numerów startowych oraz na expo na krótki rekonesans :)

numer startowy: 12623, blok startowy ASICS
mogliby wystawić porządniejsze auto i nazwać ten bieg SUBARU Frankfurt Marathon... a nie jakiś tam BMW ;) Odebraliśmy pakiety i ruszyliśmy na pasta party, gdzie byłem umówiony z Januszem "Buddy'm" u którego w hotelu nocowałem - dzięki Buddy!
PP była zlokalizowana w hali, gdzie następnego dnia po czerwonym dywanie finiszowaliśmy wśród błysku świateł i huku rytmicznej muzyki, co dodatkowo podkręcało atmosferę nadchodzącego a raczej nadbiegającego maratonu. Po makaroniku i browarku udaliśmy się do hotelu i na małe zakupy do spożywczego, gdzie akurat obsługiwała nas polska kasjerka :)
Maraton
Wstałem o 7 rano z mega bólem głowy, co mnie lekko irytowało, ale nie było czasu na marudzenie, trzeba było skonsumować śniadanko, napić się vitargo, kawusi i ruszyć do centrum, na start. Podjechaliśmy tramwajem, do centrum, gdzie umówiliśmy się z Krzyśkiem Sarapukiem, po czym ruszyliśmy na rozgrzewkę. 2,5km truchtu, gimnastyka, rozciąganie, kilka przyspieszeń i na 10 minut przed startem trzeb abyło zlokalizować odpowiednią strefę startową, czyli ASICS block. Przypadkowo wszedłem oczywiście nie do tej strefy co trzeba i znalazłem się w ścisłej... elicie :) zamieniłem kilak zdań z Mariuszem Giżyńskim, życzyliśmy sobie powodzenia i cóż... po chwili niecierpliwości i odliczania... ruszyliśmy...
Plan był prosty... złapać grupę biegnącą po 3'33 i trzymać się ile wlezie... upatrywałem więc kobiet, gdyż w tym czasie kilka krajów przeprowadzało nieoficjalnie eliminacje do IO w Londynie. Po niespełna km upatrzyłem sobie zawodniczkę z Austrii, która biegła w bardzo specyficzny sposób a przed sobą miała dwójkę pacemakerów i trenera na rowerze obok. 2km w 7:07 czyli idealnie. Chłopaki dobrze prowadzili, podając międzyczasy na każdym km, więc trzymałem się spokojnie bez szaleństwa realizowałem założenie. Na 5km zameldowaliśmy się z czasem 17:51, czyli zgodnie z założeniami przedstartowymi, gdzie pierwsza piątka miała być między 17:50 a 18:00. Po 5km jednak pojawiła się niepokojąca myśl... o zejściu z trasy. Tak, dokładnie. Mocno rozbolał mnie prawy achilles, który jeszcze dziś boli i lewa dwójka. Achilles tak mnie nie niepokoił, ale ból w dwugłowym był dziwny i nieprzyjemny, obawiałem się skurczy w dalszym etapie biegu a nawet najgorszego, czyli poważnej kontuzji. Musiałem zająć głowę czymś innym i skoncentrować się na biegu, nie myśląc o bólu... 10km minęliśmy po 35 minutach i 46 sekundach, czyli dalej planowo :) Około 11-12km doszła do nas Aga Gortel obok której jechał na rowerze trener Zbyszek Nadolski, więc nasza grupka rozrosła się.Tempo trzeciej piątki było najszybsze i wyszło 17:44 ale komfortu wielkiego nie było. Kolejne kilometry przebiegały różnie, ale nie wychylałem się i trzymałem się za plecami pacemakerów i Austriacki. Kolejna piątka... 18:00 ale na połówce było już ok bo 1:15:19, czyli teoretycznie idealnie... teraz należało tylko podkręcić tempo i pobiec drugą połówkę szybciej... teoretycznie tak ;) ...ale w praktyce było ciężej. Czułem już zmęczenie, ale trzymałem grupę. Agnieszka słabła więc tradycyjnie trochę na nią pokrzyczałem, lecz niestety nie pomogło i Aga zwolniła a ja dalej... sztywny hol i jazda.... Kolejna piątka zdecydowanie za wolna - 18:05. Przez cały czas oczywiście kombinowałem nad taktyką, tradycyjnie w głowie miałem wkręcony film, że maraton ma 40km (taki mały psychologiczny trik) zacząłem lekko szarpać i tasować grupę, na 25km trener Nadolski krzyknął, że Aga została i żebym cisnął dalej. Chciałem uciec Austriaczce, ale była twarda i nie dała się. 18:13 to czas następnej piątki, znów chciałem podkręcić tempo, ale nie było mocy. Prąd się skończył :( Ostatnie km wiodły w mieście, sprawiało to, że był solidny doping i pomimo bólu i zmęczenia nie było opcji, trzeba było zacisnąć zęby, spiąć pośladki i jakoś przewalczyć ostatnie kilometry. Odcinek 35 - 40km był niestety najwolniejszy bo 18:49, ale po nim zostały tylko 2km i 195km... tylko...
Maraton
Wstałem o 7 rano z mega bólem głowy, co mnie lekko irytowało, ale nie było czasu na marudzenie, trzeba było skonsumować śniadanko, napić się vitargo, kawusi i ruszyć do centrum, na start. Podjechaliśmy tramwajem, do centrum, gdzie umówiliśmy się z Krzyśkiem Sarapukiem, po czym ruszyliśmy na rozgrzewkę. 2,5km truchtu, gimnastyka, rozciąganie, kilka przyspieszeń i na 10 minut przed startem trzeb abyło zlokalizować odpowiednią strefę startową, czyli ASICS block. Przypadkowo wszedłem oczywiście nie do tej strefy co trzeba i znalazłem się w ścisłej... elicie :) zamieniłem kilak zdań z Mariuszem Giżyńskim, życzyliśmy sobie powodzenia i cóż... po chwili niecierpliwości i odliczania... ruszyliśmy...
Plan był prosty... złapać grupę biegnącą po 3'33 i trzymać się ile wlezie... upatrywałem więc kobiet, gdyż w tym czasie kilka krajów przeprowadzało nieoficjalnie eliminacje do IO w Londynie. Po niespełna km upatrzyłem sobie zawodniczkę z Austrii, która biegła w bardzo specyficzny sposób a przed sobą miała dwójkę pacemakerów i trenera na rowerze obok. 2km w 7:07 czyli idealnie. Chłopaki dobrze prowadzili, podając międzyczasy na każdym km, więc trzymałem się spokojnie bez szaleństwa realizowałem założenie. Na 5km zameldowaliśmy się z czasem 17:51, czyli zgodnie z założeniami przedstartowymi, gdzie pierwsza piątka miała być między 17:50 a 18:00. Po 5km jednak pojawiła się niepokojąca myśl... o zejściu z trasy. Tak, dokładnie. Mocno rozbolał mnie prawy achilles, który jeszcze dziś boli i lewa dwójka. Achilles tak mnie nie niepokoił, ale ból w dwugłowym był dziwny i nieprzyjemny, obawiałem się skurczy w dalszym etapie biegu a nawet najgorszego, czyli poważnej kontuzji. Musiałem zająć głowę czymś innym i skoncentrować się na biegu, nie myśląc o bólu... 10km minęliśmy po 35 minutach i 46 sekundach, czyli dalej planowo :) Około 11-12km doszła do nas Aga Gortel obok której jechał na rowerze trener Zbyszek Nadolski, więc nasza grupka rozrosła się.Tempo trzeciej piątki było najszybsze i wyszło 17:44 ale komfortu wielkiego nie było. Kolejne kilometry przebiegały różnie, ale nie wychylałem się i trzymałem się za plecami pacemakerów i Austriacki. Kolejna piątka... 18:00 ale na połówce było już ok bo 1:15:19, czyli teoretycznie idealnie... teraz należało tylko podkręcić tempo i pobiec drugą połówkę szybciej... teoretycznie tak ;) ...ale w praktyce było ciężej. Czułem już zmęczenie, ale trzymałem grupę. Agnieszka słabła więc tradycyjnie trochę na nią pokrzyczałem, lecz niestety nie pomogło i Aga zwolniła a ja dalej... sztywny hol i jazda.... Kolejna piątka zdecydowanie za wolna - 18:05. Przez cały czas oczywiście kombinowałem nad taktyką, tradycyjnie w głowie miałem wkręcony film, że maraton ma 40km (taki mały psychologiczny trik) zacząłem lekko szarpać i tasować grupę, na 25km trener Nadolski krzyknął, że Aga została i żebym cisnął dalej. Chciałem uciec Austriaczce, ale była twarda i nie dała się. 18:13 to czas następnej piątki, znów chciałem podkręcić tempo, ale nie było mocy. Prąd się skończył :( Ostatnie km wiodły w mieście, sprawiało to, że był solidny doping i pomimo bólu i zmęczenia nie było opcji, trzeba było zacisnąć zęby, spiąć pośladki i jakoś przewalczyć ostatnie kilometry. Odcinek 35 - 40km był niestety najwolniejszy bo 18:49, ale po nim zostały tylko 2km i 195km... tylko...
Ostatnie 2km i 195m przebiegłem w 8 minut i 4 sekundy finiszując ostatnie metry ile fabryka dała ;) Chwilę za mną wbiegła Austriaczka, która tak się zajechała, że tuz po przekroczeniu linii mety zaczęła hmmm.... może inaczej, zwróciła całą zawartość żołądka na czerwony dywan. To się nazywa doprowadzić organizm na sam skraj wysiłku i pójść totalnie w maxa - RESPECT! Nie każdy tak potrafi. Ludzie machają, kiwają się, tańcują, skaczą, a tu trzeba zapitalać aż zabraknie powietrza i przestanie się widzieć ;) wtedy można powiedzieć "poszedłem w maxa, do zarzygania" heh ;) W każdym razie powtórzę, że czas osiągnięty na mecie to 2:32:24, zająłem 89 miejsce w generalce i 26 w kategorii wiekowej. Czas pierwszej połówki to - 1:15:19 a drugiej - 1:17:05, czyli prawie o 2
minuty wolniej. Nie ma jednak co narzekać, tylko cieszyć się z nowej
życiówki :) . 2 minutki za mną wbiegła Agnieszka a 6 minut później Krzysiek. Adze nie udało się uzyskać kwalifikacji olimpijskiej do Londynu, ale po dobrze przepracowanej zimie, powinna się uporać z granicą 2:30 na wiosennym maratonie.
To był dobry bieg, który podbudował mnie psychicznie i pokazał, że nie taki diabeł straszny, jak go malują i spokojnie można rozmienić 2:30. Dlaczego nie tym razem? 42km przebiegnięte 3 tygodnie wcześniej jednak zostawiło swoje gdzieś w organizmie. Szczyt formy przygotowany był na 9.10 i niestety w przypadku maratonu nie da się pobiec dwóch startów w tak krótkim czasie, nawet jak ten pierwszy wyszedł na "pół gwizdka"... :)
Do domu wróciłem w poniedziałek o 4:30 rano a o 6:45 zadzwonił budzik i trzeba było iść do pracy :) ...długo nie pospałem....
Z tego miejsca chciałbym gorąco podziękować Januszowi Wojnarowiczowi - "Buddy'emu" za pomoc przy całym projekcie Frankfurt Marathon 2011 :) oraz wszystkim tym, którzy pomogli mi w tym wyjeździe oraz w przygotowaniach do startu w Eindhoven i Frankfurcie. Wielkie gratulacje należą się naszym maratończykom, którzy pokazali kawał dobrej roboty i udowodnili jak się biega. Gratulacje dla Henia Szosta, Mariusza Giżyńskiego, Radka Dudycza, Agnieszki Gortel i wszystkich, którzy ukończyli maraton we Frankfurcie.
...WALKA TRWA!
Z tego miejsca chciałbym gorąco podziękować Januszowi Wojnarowiczowi - "Buddy'emu" za pomoc przy całym projekcie Frankfurt Marathon 2011 :) oraz wszystkim tym, którzy pomogli mi w tym wyjeździe oraz w przygotowaniach do startu w Eindhoven i Frankfurcie. Wielkie gratulacje należą się naszym maratończykom, którzy pokazali kawał dobrej roboty i udowodnili jak się biega. Gratulacje dla Henia Szosta, Mariusza Giżyńskiego, Radka Dudycza, Agnieszki Gortel i wszystkich, którzy ukończyli maraton we Frankfurcie.
...WALKA TRWA!
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Kontakt
Twój osobisty trener...
Szukasz pomocy w sprawach treningu biegowego?
Nie wiesz, jak zacząć, jak poprawić swoje rekordy życiowe, każdy trening staje się monotonny, nudny a czasy w kolejnych zawodach nie poprawiają się?
Może jesteś początkującym biegaczem i nie wiesz od czego zacząć?
Dobrze trafiłeś!
Napisz do mnie
Nie wiesz, jak zacząć, jak poprawić swoje rekordy życiowe, każdy trening staje się monotonny, nudny a czasy w kolejnych zawodach nie poprawiają się?
Może jesteś początkującym biegaczem i nie wiesz od czego zacząć?
Dobrze trafiłeś!
Napisz do mnie
TEST BIEGOWY
Jeżeli nie wiesz jak trenować, natłok informacji o strefach HR, HRmax, HRR, VO2max itp powoduje u Ciebie ból i zawroty głowy a sport tester wciąż piszczy i świeci podając co chwilę sprzeczne informacje, pomyśl nad wykonaniem profesjonalnego TESTU BIEGOWEGO mającego na celu dokładne wyznaczenie "zakresów treningowych" w oparciu o pomiar zakwaszenia i tętna.
Jestem do dyspozycji i czekam na kontakt!
Jestem do dyspozycji i czekam na kontakt!
z nimi współpracuję...