środa, 12 października 2011

postheadericon Eindhoven Marathon - 09.10.2011


"Co się stało, że się..." tzn. że nie wyszło, jak miało wyjść, albo jakoś tak, chociaż rymuje mi się, chyba każdemu z resztą, z czymś innym... dosłownie i w przenośni ;) ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, ja w każdym razie specjalnie się tym nie przejąłem i to chyba dobrze.
Do Eindhoven jechaliśmy we trójkę, Iwona, Krzysiek i ja, czyli poniekąd standardowa ekipa. Z Wejherowa wyruszyliśmy w nocy z piątku na sobotę, jakoś przed 1 i za niecałe 3 godziny przekraczaliśmy granicę z Niemcami. Trochę spałem, ale później zmieniłem Krzyśka za kółkiem, kiedy widziałem poczwórnie, zmieniła mnie Iwona i w okolicy południa zameldowaliśmy się na miejscu, łamiąc oczywiście kilka przepisów ruchu drogowego... ciężko zaparkować w Holandii a jak już jest jakieś miejsce, to trzeba za nie słono płacić a skąd brać drobne euro? No właśnie... więc trzymaliśmy kciuki, żeby nikt nie założył nam czegoś żółtego na koła, całe szczęście udało się nie dostać ani jednego mandatu za parkowanie. Gdyby Holendrzy wymyślili parkometry, które akceptują polskie CC byłoby znacznie łatwiej :) Będąc w Holandii należy uważać na rowerzystów, którzy są wszędzie i zawsze mają pierwszeństwo... chyba... albo im tak się wydaje :] myślę jednak, że nawet jak nie mają pierwszeństwa to i tak je mają, tak się w każdym razie zachowują. Dla ścisłości, żadnego nie rozjechaliśmy :) a mało brakowało...
Po odnalezieniu biura zawodów, które działało w sposób piknikowy, obsługa jadła kanapki i piła kawę, ale to nam zupełnie nie przeszkadzało bo byli mili i uprzejmi, pojechaliśmy do hotelu, który całe szczęście był w centrum miasta. Rozpakowaliśmy się, odstawiliśmy auto na parking... ech te parkometry ;) i poszliśmy na obiad.

Pech chciał, że trafiliśmy na porę lunchu i wszędzie dawali jakieś rogaliku, bułeczki czy inne jajecznice a z normalnym obiadem było ciężko... jednak się udało w końcu trafić na spagheterię, którą z wielkim apetytem wciągnęliśmy :) Po obiadku do hoteliku i spać... po spanku krótki spacerek i browarek w lokalnej knajpce. Tam spotkaliśmy Holendra, którego pra pra pra pra pra pra pra pradziadek mieszkał w Gdańsku i był Polakiem. Chwilę pogadaliśmy i wróciliśmy do hotelu... spać :] Niestety rozruchu nie zrobiłem i tu był największy błąd tego wyjazdu...

W niedzielę wstaliśmy przed 7 rano, szybkie śniadanko (przywiezione z Ojczyzny), Vitargo, CEP y na nogi i koncentracja > dobra muza (The Junkers, The Analogs, Bachor) i do wyrka... Około 9 wyszliśmy z hotelu i truchtaliśmy w stronę startu, pogoda była idealna do biegania, zachmurzenie prawie całkowite, chłodno, prawie bezwietrznie, idealna pogoda do szybkiego biegania. Przypadkowo okazało się, że z Krzyśkiem zgłoszeni byliśmy do strefy A, która okazała się być... elitą... i dzięki temu mogliśmy praktycznie do końca rozgrzewać się w ciuchach treningowych :) Ciekawą sprawą był depozyt... którego lokalizacji nie znał żaden z organizatorów... więc najpierw dwójka panów szła z nami do innego pana, który zadzwonił tu i tam i siam i w końcu poszedł gdzieś z nami aż do strefy ELITA :) i tam na samej linii startu mogliśmy wrzucić nasze ciuszki do kubełków :) ...
...o 10:00 ruszyliśmy...pierwszy km spokojnie, 3'30 ale lekko zwolniłem, gdyż planowałem piątkę zamknąć między 17:45 a 18:00... wyszło 17:58 i zacząłem lekko przyspieszać, żeby wejść na 3'33-30/km, niestety nie było chętnych do prowadzenia, więc musiałem sam ciągnąć cały peleton :( Każda zmiana prowadzenia objawiała się spadkiem tempa na 3'39-40, co mnie wcale nie urządzało, więc musiałem znów rwać i prowadzić bieg... na 10km niestety nie było zbyt dobrze, bo 36;04 ale nie tak źle, żeby nie można było szybciej przycisnąć drugiej połówki. Kolejne 5km wyglądało podobnie, samotne prowadzenie, zmiany, rwane tempo itp... przed 15km czułem, że coś złego dzieje się z moimi bebechami i zacząłem rozglądać się za ... krzaczkami lub czymś w rodzaju toi toi. W Holandii jakby nie było to kibelki są pomarańczowe a nie jak u nas w kraju niebieskie :) - lepiej je widać, reszta wygląda tak samo ;) no może używają tam innych środków zapachowych. Przed 16km niestety... musiałem... ewakuować się do hmmm.... miejsca, gdzie król chodzi piechotą... byłem w tym momencie delikatnie mówiąc w czarnej d****... więc tu proponuję wrócić do cytatu z początku niusa... Oszczędzając szczegółów to spędziłem tam jakieś 40 sekund - oczywiście patrzyłem na zegarek :) :) :) po akcji "liść" wyskoczyłem z pomarańczowej budki, doszedłem jakąś grupę i wyrwałem przed nią otwierając km w 3'29 a co... walka, walka, walka.... niestety, miałem tak pokurczone mm. brzucha, że nie mogłem szybciej przebierać nogami :( musiałem odpuścić po połówce. Dodam, że na 15km miałem 54:10... chociaż Garmin pokazał ciut mniej ;)

...ostatni zryw i decyzja... schodzę... eee....nie, to nie w moim stylu, chociaż przez sekundę taka myśl przemknęła mi przez głowę.
Postanowiłem dotruchtać do mety po jakieś 4'10-15/km tup tup tup. Po drodze wpadłem jeszcze na lepszy pomysł, mianowicie postanowiłem ukończyć bieg z czasem 2:48:08 czyli takim z jakim debiutowałem i raz na zawsze, no może na dłuższy czas, zakończyć przygodę z maratonem. Niestety... z moich matematycznych obliczeń wychodziło, że musiałbym jeszcze mocniej zwolnić... więc... zwolniłem :) ale po chwili przyspieszyłem i dogoniłem zawodniczkę z czarnego lądu F5 i jej asystę rowerową.
Było sympatycznie, bo porozmawiałem sobie z panem na rowerze a po chwili dogonił mnie Krzysiek na którego czekałem. Pan na rowerze motywował swoją zawodniczkę, żeby się trzymała dwóch "boy friends" na co Murzynka tylko się uśmiechała... niestety nie dała rady i zostawiliśmy ją samą na ulicy. W okolicy 35-36km mój żołądek miał znów dość... cóż... ... W każdym razie ostatnie km pokonałem bardzo krajoznawco i turystycznie :) Pozdrawiałem kibiców, orkiestry, było naprawdę miło i towarzysko, żeby tylko nie ten cholerny brzuch.... 
...dokulałem się do mety z czasem 2:44:40... w sumie to nie pamiętam kiedy na mecie miałem tak fatalny czas, ale w tamtych czasach musiałem się "pruć" żeby nabiegać taki wynik ;) Po biegu i wypiciu 2 ciepłych herbatek było już OK. No po pewnym czasie musiałem jeszcze odwiedzić pomarańczową budkę ;) ale heh, czułem się wyśmienicie.Zapomniałem dodać, że lekko rozbolał mnie mm.piszczelowy przedni, co Trener Mańkowski skomentował "[...]Jedyna pociecha to to,że boli piszczelowy przedni, czyli jesteś przygotowany na zdecydowanie więcej. 2:44 to dla Ciebie marsz i dlatego odezwała się taka chodziarska dolegliwość. Ale to tak jest. Robisz ,robisz i potem jakaś głupia sprawa nie pozwala zdyskontować pracy.Ale wracając do piszczelowego, już bez żartów, to uważam, że masaż stóp i właśnie piszczelowych to jest istotna rzecz w pracy maratończyka[...]"

TU http://www.endomondo.com/workouts/hZcjQxQkgdM można zerknąć na międzyczasy mojego "biegu"...

Ten maraton mogę podsumować takim stwierdzeniem:

"nigdy wcześniej nie czułem się tak źle na maratonie
i
nigdy wcześniej nie czułem się tak dobrze po maratonie"

Z naszej trójki najlepiej pobiegł Krzysiek, który podobnie jak ja miał problemy zdrowotne, rozmienił 2:43 ale to i tak było o ponad 10 minut za wolno niż planował... Iwona za to nabiegała nowy rekord życiowy, który od niedzieli wynosi 3 godziny 48 minut i 44 sekundy, czyli poprawiła się o ponad 3 minuty :)

Byłoby lepiej, ale niestety nie zrealizowała kilku kluczowych długich wybiegań 28 - 30km i to spowodowało spadek prędkości po 30km, ale i tak praktycznie bezboleśnie nabiegała dobry wynik :)
Na mecie maratonu czekała na nas moja Siostra z mężem Erykiem, do których udaliśmy się po zawodach i spędziliśmy bardzo sympatyczny i miły wieczór :) Dziękować Siostrzyczko :*
Przed 8 wyjechaliśmy z krainy tulipanów, kofi szopów, rowerów i wiatraków kierując się wskazówkami Hołka w stronę ojczystego kraju. Hołek chyba był wczorajszy i w Venlo poprowadził nas w ślepą uliczkę i na dodatek przez miasto, zamiast autostradą cóż... każdy ma słabsze dni, nawet nawigacja :] Przejechaliśmy przez Holandię, Niemcy i dotarliśmy do Polski, gdzie w końcu można było najeść się za normalne pieniądze :) i finalnie w okolicy 19 byliśmy w domu :)

"To jest Twój czas gdy walka trwa ..."



PS. POZDRO 600 dla ekipy z ŁODZI i okolic ;)

Mój profil na FACEBOOKU

Twój osobisty trener...

Szukasz pomocy w sprawach treningu biegowego?
Nie wiesz, jak zacząć, jak poprawić swoje rekordy życiowe, każdy trening staje się monotonny, nudny a czasy w kolejnych zawodach nie poprawiają się?

Może jesteś początkującym biegaczem i nie wiesz od czego zacząć?

Dobrze trafiłeś!
Napisz do mnie

TEST BIEGOWY

Jeżeli nie wiesz jak trenować, natłok informacji o strefach HR, HRmax, HRR, VO2max itp powoduje u Ciebie ból i zawroty głowy a sport tester wciąż piszczy i świeci podając co chwilę sprzeczne informacje, pomyśl nad wykonaniem profesjonalnego TESTU BIEGOWEGO mającego na celu dokładne wyznaczenie "zakresów treningowych" w oparciu o pomiar zakwaszenia i tętna.

Jestem do dyspozycji i czekam na kontakt!
z nimi współpracuję...